Byliśmy w niedzielę na wycieczce na Równicy w Ustroniu. Kacper się wygonił za wszystkie czasy, próbował nawiązać kontakt z innymi dziećmi. Przerzucił chyba z 10 kg kamyczków, którymi wysypany był cały teren
karczmy w której byliśmy na kawie. Jak już schodziliśmy na dół to Kacperek zatrzymał się koło jakiegoś samochodu, złapał za klamkę i "Da da", "Da da". I nie szło mu wytłumaczyć, że to nie auto dziadka. Musiałam go wziąć na ręce i kawałek przenieść. Oczywiście wysępił od dziadków wiatrak. Taki najzwyklejszy, ale ile radości było, bo akurat strasznie wiało.
W ogóle staramy się przekonać młodego, żeby zaczął wreszcie mówić coś więcej. Na razie idzie nam średnio. Mój tata próbował przekonać Kacpra, żeby powiedział "dziadzia" to usłyszał "ceść". Powie jeszcze jak ma dobry humor "kicia", "dzidzia".
Za to cwaniak nauczył się kiwać głową na tak i na nie. Łatwiej się z nim teraz dogadać. Dzisiaj prosiłam, żeby zrobił tak jak robi samochód i pokiwał mi głowa, że nie zrobi... Jak je obiad i już jest najedzony to też kiwa głowa na nie.
Tutaj "pomagałem" mamie sprzątać :)
Moi chłopcy :*