19 maj 2010

- 041 -

  Dzisiaj wreszcie przestało padać i sytuacja powoli się normuje. W Cieszynie gdzie mieszkam (Śląsk Cieszyński, granica polsko- czeska) wylała rzeka Olza i pozalewała wszystko co miała w pobliżu. Teraz już na szczęście wróciła na swoje miejsce, ale zniszczenia jednak są. W kilku miejscach osunęła się ziemia, w jednym miejscu zrobił się uskok półmetrowy na drodze. My na szczęście mieszkamy daleko od rzeki i do tego na drugim piętrze więc zalanie nam nie grozi. W niedzielę w nocy D ściągnęli do pracy, bo powoli zaczynało zakład zalewać i musieli cały towar wyżej poukładać.
W czasie poprzedniej wielkiej powodzi w 1997 roku miałam 9 lat więc niewiele pamiętam. Akurat byłam u babci na wakacjach i pamiętam widok z okna. Widać było po stronie czeskiej tylko dachy budynków...

Wzdłuż tej barierki biegnie chodnik:

  

 

A u nas?
Dzidzior najchętniej już by stał. Jak próbuję go posadzić (obojętnie czy sobie na kolanach, na kanapie czy na macie to on momentalnie prostuje nogi i robi się sztywny). Wiem, że nie powinien jeszcze stawać, ale co ja mogę za to, że on tak długo się awanturuje aż ktoś go ustawi w pozycji pionowej? Na rękach jest źle. Najlepiej na własnych nóżkach. Ostatnio dla świętego spokoju postawiłam go na kanapie przodem do oparcia i stał ładnych kilka minut, a jak mu się znudziło to po prostu sobie usiadł i bawił się dalej grzechotką.

 

Dzisiaj dziadek kupił Kacperkowi huśtawkę, taką co się zawiesza w futrynie więc może dzięki temu zapomni na jakiś czas o wstawaniu. Bo huśtać to on się uwielbia. Na buzi pojawia się szeroki uśmiech i dziecko jest szczęśliwe :)

Jeżeli chodzi o rzucanie grzechotkami to Kacperek ma coraz większy zasięg. Potrafi z jednego końca pokoju siedząc na tapczanie przerzucić prawie na drugi. Jak mówię "nie wolno" to ten mały smyk popatrzy na mnie swoimi ślicznymi oczkami z miną niewiniątka, cofa rękę z grzechotką i dalej się bawi. Ale wystarczy, że na sekundę odwrócę głowę to już słychać "łuuup". I dawaj matka po grzechotkę, bo ja się chcę bawić... (czyt. rzucać).

Nie wiem jak to jest z tymi rozmiarówkami ciuszków dziecięcych. Ostatnio robiłam przegląd ciuchów małego i znalazłam dwie pary bodów jedne w rozmiarze 74, a drugie 80. Na oko wyglądały, że będzie je miał ciut za duże. Założyłam mu te pierwsze i tu szok, bo dzidziol ma je za małe. A te drugie ma na styk. A wzrostowo ma nie więcej jak 70-72 cm. Nie rozumiem tego.

Wielkie malowanie skończone wreszcie. Jak się okazało to musieliśmy drapać ściany w dużym pokoju, bo przy odrywaniu paska dekoracyjnego farba też odchodziła. Ale za to mamy teraz zrobione do porządku. I kolor jest bajeczny. Taki pomiędzy żółtym, a pomarańczowym :) W sklepie nie byłam przekonana, ale na ścianie wygląda świetnie.

Teraz w niedzielę idziemy na komunię do siostrzeńca i jednocześnie chrześniaka D. Powiem szczerze to nigdy nie byłam na żadnej komunii (nie licząc swojej, ale to było wieki temu). Najbardziej martwi mnie jak Kacper zareaguje na taki tłum, bo jeżeli dobrze policzyłam to będzie ok. 20 osób. No nic, zobaczymy w praniu jak to wyjdzie.

Moje cudne oczęta:

 

A tu mały śpioszek :)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz